Turyńskie derby widowiskiem były nawet nie średnim a zwyczajnie słabym. Juventus zagrał na pół gwizdka, Torino zaś tak, jakby nie śmiało nawet marzyć o zwycięstwie, zadowalając się brakiem kompromitacji. Właśnie dlatego Derby della Mole nie są, delikatnie rzecz ujmując, moimi ulubionymi derbami. Zwycięstwo dla Juventusu w tym meczu nie jest żadną nobilitacją, nikt się tym specjalnie nie podnieca. Niby derby a tak naprawdę kolejny mecz ligowy. Dysproporcja w sile obu klubów jest zbyt duża, by mówić o jakiejkolwiek rywalizacji. Torino i Juventus - przy całym moim szacunku i sympatii do Granaty - nie grają w tej samej lidze. Ktoś powie - no dobrze, ale był przecież czas, gdy np. Inter był w dołku, a Derby d'Italia budziły ogromne emocje. Ok, zgoda. Tylko gdy Inter jest w dołku, to dalej jest pewna rywalizacja o te same cele (Scudetto, europuchary) i wiadomym jest, że Nerazzurri za chwilę wrócą do bycia zagrożeniem dla Juve. Toro jeszcze długo rywalem nie będzie niestety.
Zanim przejdę do spraw stricte futbolowych warto jeszcze sobie powiedzieć jedną rzecz - dlaczego Derby della Mole? Skąd nazwa? Jeśli doświadczenie, gdy idzie o nazwy meczów derbowych, podpowiada Państwu, że warto przejrzeć listę zabytków w Turynie - trafili Państwo w dziesiątkę. Chodzi oczywiście o XIX-wieczną Mole Antonelliana - perełkę i jednocześnie symbol Turynu. Budynek został oddany do użytku 10 kwietnia 1889 roku (budowano go od roku 1863) i stał się siedzibą Narodowego Muzeum Zjednoczenia Włoch. Muzeum to zostało później przeniesione do Palazzo Carignano (który okazał się za mały dla parlamentu, nowo powstałego, państwa włoskiego) a w Mole Antonelliana znajduje się obecnie Narodowe Muzeum Kina - notabene jedno z najczęściej odwiedzanych muzeów Starego Kontynentu.
Jeśli zaś idzie o sam mecz, warto byłoby przyjrzeć się składom. Torino, którego trenerem jest Giampiero Ventura, wyszło na murawę w systemie 3-5-2. Między słupkami stanął Daniele Padelli. W obronie zabrakło miejsca dla Cesare Bovo. W jego miejsce zagrał Guillermo Rodriguez, któremu partnerowali Emiliano Morretti oraz, kapitan Toro, Kamil Glik. Na bokach: wychowanek Milanu, Matteo Darmian z prawej oraz - bardzo chwalony w tym sezonie (przebąkuje się nawet w mediach o powołaniu do kadry) - Danilo D'Ambrosio. Trójkę środkowych pomocników stanowili Brighi-Vives-El Kaddouri, w ataku zaś wystąpił duet Ciro Immobile-Alessio Cerci.
W Juventusie zabrakło miejsca dla Andrei Pirlo w wyjściowym składzie. Media oczywiście podchwyciły temat i zaczęły się spekulacje, że było to pokłosie jego nieeleganckiego zachowania, gdy zmieniony przez Antonio Conte. Miejsce Pirlo zajął, powracający do zdrowia po kontuzji, Claudio Marchisio a środek pomocy uzupełniał Arturo Vidal. Na bokach najmocniejszy zestaw - Lichsteiner i Asamoah. O ile w obronie Conte postawił na sprawdzone trio Barzagli-Bonucci-Chiellini, o tyle w ataku dość niespodziewanie pojawił się Sebastian Giovinco, któremu partnerował Carlos Tevez. W bramce oczywiście Gigi Buffon.
Sam mecz, jak już napisałem na początku, był widowiskiem marnym. Juventus zagrał tak samo, jak w Weronie - wolno, ślamazarnie i bez pomysłu. Naprawdę kiepsko wyglądała druga linia Bianconerich. Anonimowy występ zarówno Marchisio jak i Vidala. Lepiej od nich zagrał Pogba, choć bez wsparcia reszty drużyny jego wysiłki nie na wiele się zdawały. I to właśnie Francuz strzelił gola, który pogrążył Torino. Sęk w tym, że był to gol zdobyty nieprawidłowo. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego i strąceniu piłki głową, na spalonym był Tevez, którego strzał w poprzeczkę dobijał Pogba. Oczywiście teraz w mediach zacznie się jazda o arbitrach pomagających Juve a z kolei kolejne osoby z obozu Bianconerich będą wytaczać coraz bardziej kretyńskie "argumenty" trochę na zasadzie "a u was biją murzynów". Zatem nie zdziwcie się Państwo, gdy usłyszycie, że "a przecież Milanowi dyktują tyle karnych" albo "a Inter to był umoczony jeszcze bardziej w calciopoli". Choć Conte zaraz po meczu działa wytoczył najlżejsze - że Immobile powinien był zostać wyrzucony za faul na Tevezie. Klasyczne "a u was biją murzynów". Klasyczny Conte.
A Torino? Trudno stworzyć jakiekolwiek zagrożenie pod bramką rywala, jeśli się atakuje samym Cercim. Bardzo słabo zagrał Immobile, kompletnie żadnego wsparcia nie dawała linia pomocy i efekt tego mamy. Szkoda, bo Juve myślami było już przy meczu z Galatasaray, w dodatku w średniej formie (co pokazało Chievo) i przy odrobinie odwagi - a Torino miało proponować w tym sezonie odważniejszą i atrakcyjniejszą grę - można było Bianconerich ograć. Ventura jest winien sam sobie, choć żeby być uczciwym trzeba przyznać jedno - w trakcie meczu nie miał na ławce nikogo, kto mógłby zmienić obraz gry Granaty.