sobota, 27 kwietnia 2013

Dlaczego powinniśmy cenić Atalantę?

Każdy z nas, interesując się włoskim futbolem z pewnością ma swój ulubiony zespół, z którym sympatyzuje. W moim przypadku jest to - nie mam zamiaru tego ukrywać w imię jakiegoś wrażenia, że jestem w pełni obiektywny - Milan. Śledząc piłkę na Półwyspie Apenińskim mam jednak również liczne, drobne sympatie - kluby pomniejsze, za które nie ściskam może kciuków w każdej kolejce, lecz z pewnością życzę im dobrze. Jednym z takim zespołów jest właśnie Atalanta.

Mino Favini (fot. atalanta.it)

Z pracy z młodzieżą słynie Roma. Na mapie młodzieżowego futbolu liczącymi ośrodkami są też Mediolan - z Interem i Milanem, Turyn czy Genua. Nigdzie jednak nie pracuje się tak skutecznie, jak w Bergamo. Szwajcarskie CIES Football Observatory  opublikowało listę klubów z pięciu najmocniejszych lig w Europie, dostarczających swoich wychowanków do najwyższych szczebli rozgrywkowych. La Dea zajęła w tym rankingu ósmą pozycję - najwyższą spośród włoskich klubów. Wyprzedzają ją jedynie Barcelona (38 piłkarzy; 14 w klubie + 24 w innych zespołach), Olympique Lyon (31 piłkarzy; 10 + 21), Real Madryt (29; 8 + 21), Stade Rennais (24; 7 + 17), Manchester Utd. (24; 9 + 15), Bayern (23; 7 + 16) i Sochaux (22; 12 + 10). Atalanta dla włoskiej piłki na poziomie Serie A "wyprodukowała" 21 zawodników. Pięciu z nich gra obecnie na Atleti Azzurri d'Italia,  szesnastu zaś zakłada koszulki innych zespołów. Przypominam, to dość istotne - mowa tu jedynie o piłkarzach w najwyższej lidze. W Serie B grają przecież choćby Simone Zaza - tak, również i on wywodzi się ze szkółki Atalanty, czy też Simone Colombi - rezerwowy golkiper w kadrze U-21, wypożyczony do Modeny. Najsłynniejszymi - grającymi obecnie na pierwszoligowych boiskach - wychowankami Nerrazzurrich są Giampaolo Pazzini i Riccardo Montolivo, grający dla Milanu, Rolando Bianchi z Torino, Simone Padoin z Juve oraz Andrea Consigli, który nadal stacjonuje w Bergamo. W przeszłości z sektora młodzieżowego La Dea wyszli tacy zawodnicy jak np. Alessio Tacchinardi, Roberto Donadoni, Luciano Zauri, Cesare Natali czy Ivan Pelizzoli a swoje pierwsze trenerskie szlify zdobywał obecny selekcjoner reprezentacji Włoch - Cesare Prandelli. Przez klub przewinęło się też gros piłkarzy, którzy zakładając koszulkę Atalanty wypromowali się do mocniejszych zespołów. Że wspomnę choćby Filippo Inzaghiego, Federico Peluso (obecnie Juventus), Matiasa Ezequiela Schelotto (obecnie Inter), Claudio Caniggię (z Bergamo trafił do Rzymu) czy Gulio Migliaccio (obecnie Fiorentina, wcześniej Palermo).

Atalanta inwestuje w sektor młodzieżowy ok. 4 mln euro każdego roku. Nie są to zatem wielkie pieniądze - równowartość jednego, dwóch transferów. Wyniki są jednak nadzwyczaj obiecujące. Siedzibą sektora młodzieżowego jest ośrodek w Zingonii, konkretniej - centrum sportowe Bortolotti. Miejsce dość ciekawe. Zingonia jest bowiem tworem sztucznym - owocem projektu wymyślonego w latach 60. XX wieku przez pewnego przedsiębiorcę nazwiskiem Zingone. Plan zakładał stworzenie robotniczego miasteczka dla pracowników - idea podobna do tej, która ukształtowała Nową Hutę. Nie była to zresztą pierwsza taka próba pana Renzo Zingone, bowiem wcześniej miał on plan założenia dzielnicy Zingone w lombardzkim miasteczku, prowincja Milano, Trezzano sul Naviglio. Nie bez znaczenia przy wyborze Zingonii było jej położenie - w pobliżu autostrady, stacji kolejowej oraz innych dróg łączących ze sobą komuny Osio Sotto, Ciserano, Boltiere, Verdello i Verdellino. Ambitny projekt ostatecznie upadł ze względu na to, że pracownicy nie osiedlali się w Zingonii tak chętnie, jak to zakładano. Obecnie tereny te, za atrakcje mając Grand Hotel, fontannę z obeliskiem oraz właśnie obiekty sportowe, stanowią peryferia miasta Bergamo.

Zingonia jest zatem siedzibą wszystkich grup młodzieżowych - od Giovanissimi Nazionali po Primaverę. Obecnie trenuje tam 260 piłkarzy podzielonych na 11 drużyn. Co ciekawe, jedynie 19 z nich pochodzi spoza Lombardii. W liczbę tę należy wliczyć 4 obcokrajowców. To kolejny ważny aspekt pracy nad młodzieżą w Bergamo. Fundamentalną kwestią jest poczucie przynależności. Sprowadzając chłopców z regionu, klub minimalizuje ryzyko związane z przeprowadzką młodych zawodników w nowe środowisko. Podkreśla to Mino Favini.

Kim jest ten starszy jegomość - już spieszę z odpowiedzią. To człowiek odpowiedzialny za sektor młodzieżowy w Atalancie. Mistrz w swoich fachu. Jako piłkarz zakładał koszulkę w granatowo-czarne pasy w latach 1960-62. To właśnie klub z Bergamo dał mu szansę zadebiutować w Serie A. 31 lat później Favini wraca do Lombardii jako działacz piłkarski, sprowadzony przez ówczesnego prezesa Antonio Percassiego - również byłego gracza La Dea, w latach 1970-77. Skąd pomysł, by sięgnąć akurat po Faviniego? Fermo pracował wówczas w Como, gdzie wychował m.in. Zambrottę i Borgonovo, demonstrując absolutną kompatybilność z projektem - był członkiem środowiska. W rozmowie z "La Gazzetta dello Sport" Favini kreśli cele Atalanty - "Nie tworzymy fenomenów. Ludzie tacy, jak Pazzini i Montolivo to wyjątki - samorodki. Tworzymy jednak piłkarzy dobrych a kto ma wrodzony talent, ma obowiązek większy od innych wykorzystać swoje zdolności".

Środowisko Nerazzurrich jest czymś wyjątkowo interesującym. Chętnie w pracy z młodzieżą wykorzystuje się byłych piłkarzy - tutaj wśród najbardziej znanych nazwisk mamy Beppe Bergomiego (znanego z Interu) i Valtera Bonacinę (265 spotkań rozegranych w barwach La Dea). Wspomniałem już, że Mino Faviniego do Bergamo ściągnął prezes Percassi. Przejął on klub po śmierci Cesare Bortolottiego - miejscowego biznesmana działającego na rynku paliwowym. Bortolotti naczelną rolę w zarządzie odziedziczył po ojcu - Achille Bortolottim. Kibice zapamiętali, zmarłego w nocy z 6 na 7 czerwca 1990 roku w wyniku wypadku drogowego, Cesare dzięki licznym sukcesom, m.in. finału Coppa Italia, półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów i dwóch awansów do Pucharu UEFA. We wrześniu 2007 roku rada miasta Bergamo odrzuciła wniosek kibiców, by stadion Atleti Azzurri d'Italia tytułować imieniem Achille i Cesare Bortolottich. Nie zniechęciło to fanów, którzy nazwali obiekt imiona prezesów, tyle że w sposób nieformalny - przymocowując tablicę pamiątkową przy wejściu na główną trybunę. Po tragicznej śmierci prezesa Bortolattiego, klub przejął - wspomniany już wyżej - Antonio Percassi. Prowadził on politykę rozwoju sektora młodzieżowego, stawiając również na utrzymanie dobrych relacji z tifoserią i kładąc nacisk na takie aspekty zarządzania jak marketing i wizerunek klubu. Z urzędu ustępuje podczas fatalnego sezonu 1993/94, po którym Atalanta żegna się z Serie A. Jego miejsce zajmuje Ivan Ruggeri. Człowiek, o którym Filippo Inzaghi mówi dziś, jako o tym, który dał mu prawdziwą szansę w piłce. Ruggeri udziałowcem w akcjach Atalanty stał się w roku 1977. 17 lat później staje na czele klubu. Prezesurę przerywa jednak wylew krwi do mózgu, którego przedsiębiorca doznaje 16 stycznia 2008 roku. Choroba czyni go niezdolnym do sprawowania urzędu - Ivan Ruggeri odtąd znajduje się w stanie wegetatywnym, zaś jego miejsce zajmuje 21-letni syn Alessandro. 4 czerwca 2010 pakiet większościowy wykupuje poprzednik jego ojca - Percassi i powraca do kierowania klubem. 6 kwietnia 2013 roku piłkarskie Włochy obiega smutna wiadomość - w wieku 68 lat zmarł Ivan Ruggeri.

Na koniec nie wypada nie wspomnieć krótko - skoro już wychwalamy ów model budowania drużyny - o osobie, która pełni funkcję dyrektora technicznego, Pierpaolo Marino. Nie jest to co prawda nikt związany w przeszłości z Atalantą, lecz jest przykładem mądrego doboru podwładnych. Marino na kartach historii włoskiej piłki zapisał się w dwóch istotnych rozdziałach. Nie ma sensu zanudzać Państwa perypetiami ów dżentelmena, który tułał się między Rzymem, Neapolem, Avellino i Pescarą. Istotny zwrot w jego karierze nastąpił, gdy po Marino sięgnęło Udinese. Friuliani mieli plan, by udowodnić, iż można robić dobry futbol, można zbudować mocny ośrodek piłkarski na prowincji. Marino wdrożył w Udine politykę kształtowania i waloryzacji młodych zawodników, których następnie można sprzedać bogatszym. Dzięki takim działaniom Udinese udowodniło, iż aspekt finansowy (budżet zawsze dodatni) można pogodzić również z tym sportowym (kwalifikacje do europejskich pucharów). Druga ważny epizod datować możemy na lata 2004 - 2009. Rok 2004 - Napoli po upadku zostaje przejęte przez możnego przemysłu filmowego, Aurelio De Laurentisa. Dzięki kadrze skonstruowanej przez Marino, Azzurri w trzy lata wracają z odmętów Serie C1 do Serie A, rokrocznie świętując awans do wyższej klasy rozgrywkowej. Działacz z Avellino aplikuje te same metody, co w okresie, gdy sprawował urząd w zespole z Friuli-Venezia Giulia. Na Stadio San Paolo trafiają m.in. Marek Hamsik i Ezequel Lavezzi. Napoli staje się wiodącą siłą we włoskiej piłce. De Laurentis zwalnia jednak Marino we wrześniu 2009 roku. Dwa lata później po rzeczonego managera sięga Atalanta, podpisując z nim dwuletni kontrakt, który zostaje prolongowany, gdy Marino w pierwszym roku konstruuje kadrę zdolną utrzymać się w Serie A. Jaka przyszłość czeka Atalantę pod jego rządami - nie wiadomo, lecz z pewnością warto będzie obserwować.

sobota, 20 kwietnia 2013

Od redakcji #2

Z nieskrywaną radością pragnę poinformować Państwa, iż dnia 20 kwietnia rozpoczęliśmy współpracę z, niezwykle przez nas cenionym, portalem acmilan.pl


piątek, 19 kwietnia 2013

Sarà il campione - Bryan Cristante

W internetowym wydaniu TuttoMercatoWeb Magazine jest rubryka "Saranno campioni" (wł. będą mistrzami), w której to zamieszczane są wywiady z obiecującymi młodymi zawodnikami. Wspominam o tym nie przez przypadek - dzisiejszy tytuł nawiązuje do niej w sposób oczywisty. Dziś bowiem rzecz o prawdziwej perełce - zdecydowanie najbardziej utalentowanym młodym, włoskim graczu, jakiego moje oczy miały przyjemność oglądać. O Bryanie Cristante mianowicie. Od razu Państwu mówię, według mnie sarà il campione - będzie mistrzem.

Bryan Cristante - kapitan młodzieżowej reprezentacji Włoch podczas Memoriału im. Valentina Granatkina (fot. tumblr.com)

Nie jest tajemnicą, że od przyszłego sezonu Bryan Cristante - ur. 3 marca 1995 roku - będzie pełnoprawnym członkiem kadry pierwszego zespołu Milanu. Adriano Galliani widzi w nim dublera dla Riccardo Montolivo, Filippo Galli zaś - owoc nowej, zmienionej polityki klubu. Przez wiele lat, mogąc pozwolić sobie na zakup gotowych już graczy, Milan zaniedbał sektor młodzieżowy. Zmiana tej tendencji została zapoczątkowana w 2008 roku. Włosi przestawali odgrywać decydujące role na rynku transferowym, coraz częściej okazując się biedniejszymi nie tylko od Anglików i Hiszpanów, lecz także i Niemców. Nie inaczej było z Milanem. Kierownictwo postanowiło wówczas położyć większy nacisk na pracę u podstaw, by być w stanie samemu kreować klasowych piłkarzy.

Cristante faktycznie jest pierwszym dzieckiem systemu "post-reformowego". Rossoneri posiadają w swojej kadrze wychowanków - to oczywiste, pomijając Abate czy Antoniniego, którzy piłkarsko dorastali poza Mediolanem, wspomnieć należy najnowszy produkt lombardzkiego giganta, czyli Mattię De Sciglio. De Sciglio do sektora młodzieżowego Milanu trafił w roku 2001, mając raptem 9 lat. Było to jednak przed, wspomnianą przeze mnie, reformą, której wykonawcą z woli Gallianiego stał się Filippo Galli. Cristante w systemy czerwono-czarnej edukacji piłkarskiej wdrożony został w roku 2009. Z zespołem U-15 (Giovanissimi Nazionali) wygrał mistrzostwo. Rok później świętował tego samego rodzaju sukces, lecz w kategorii U-17 (Allievi Nazionali). Dotarł do Primavery - zespołu U-20. Przypominam - mając lat 16 i grając w zespole, którego podstawą byli piłkarze z rocznika 1992. Jego postawa nie uszła uwadze Massimiliano Allegriemu - opiekunowi pierwszego zespołu. Livornijski szkoleniowiec dał szansę zadebiutował Cristante w meczu Champions League. 6 grudnia 2011 roku młody pomocnik wchodzi w miejsce Robinho w meczu przeciwko Viktorii Pilzno. Tym sposobem przechodzi do historii, stając się najmłodszym zawodnikiem w historii Milanu na tym szczeblu rozgrywek i trzecim najmłodszym w historii Champions League - po Babayaro i Mavriasie. Ma 16 lat i 278 dni. 

W tym sezonie Cristante musiał zmierzyć się z dwoma poważnymi wyzwaniami. Pierwszym była gra w reprezentacji U-18, która brała udział w memoriale im. Valentina Granatkina. Mający kanadyjskie korzenie pomocnik oraz pochodzący z Triestu Andrea Petagna (również wychowanek Rossonerich; prywatnie przyjaciel Bryana) przebojem wdarli się do kadry, dodając jej jakości i odciskając na niej piętno za sprawą dwójkowych akcji. Drugim poważnym sprawdzianem było Coppa Carnevale - młodzieżowy turniej rozgrywany, jak sugeruje nazwa, podczas karnawału w Viareggio. Milan z Cristante w składzie dotarł do finału rozgrywek, ulegając ostatecznie Anderlechtowi 0:3. Dla pomocnika Milanu był to jednak udany turniej. Mimo porażki w ostatnim meczu, wybrany został najlepszym zawodnikiem turnieju. Najważniejszym wyróżnieniem były jednak słowa Adriano Gallianiego w dniu finału, który potwierdził, iż Cristante od sezonu 2013/14 będzie piłkarzem pierwszej drużyny. Było to 25 lutego. Kilka dni później - na osiemnaste urodziny, dostał prezent, o którym z pewnością marzył - pierwszy profesjonalny kontrakt, który związał go z Milanem na kolejne 5 lat.

Mimo iż młody Włoch zagrał w barwach pierwszego zespołu w oficjalnym meczu tylko - lub aż! - jedenaście minut, sympatycy Milanu mieli okazję go poznać. Trener Allegri chętnie korzystał z niego bowiem w przedsezonowych przygotowaniach, dając mu również szansę w sparingach. Latem ubiegłego roku Cristante mierzył się z takimi rywalami jak Inter (Cristante vs. Inter), Schalke 04 (Cristante vs. Schalke) czy Olimpia Asunción (Cristante vs. Olimpia).  


Zarówno przeciwko Schalke, jak i paragwajskiej Olimpii, Bryan zmieniał Montolivo. Trudno o bardziej wymowny sygnał, gdzie na boisku widzi go Massimiliano Allegri. Fala zdolnej młodzieży w Milanie ruszyła. Że o Cristante będzie głośno - jestem pewny. To jednak nie jedyne nazwisko do zapamiętania, bowiem w drużynie Aldo Dolcettiego zdolnych chłopców nie brakuje. Od przyszłego sezonu w pierwszej drużynie będzie też Andrea Petagna a, w kontekście przyszłości, nie sposób przejść obojętnie wobec takich nazwisk jak obrońcy Kristian Tamas i Joahad Ferretti, pomocnik Alex Pedone czy napastnicy Di Molfetta czy De Feo.

środa, 17 kwietnia 2013

88. Derby della Lanterna

32. kolejka Serie A obfitowała w emocje. Najpierw Fiorentina wymęczyła zwycięstwo 2:0 w Bergamo nad zdziesiątkowaną Atalantą - co było efektem bójki w meczu z Interem. Następnie tenże Inter wyłożył się w spotkaniu z Cagliari, rozgrywanym w... Trieście. Wreszcie Milan został zatrzymany na San Siro przez Napoli. Gdzieś w cieniu tych wydarzeń toczyło się spotkanie nie mniej ważne - bo derbowe. Naprzeciw siebie stanęły dwa pierwszoligowe zespoły ze stolicy Ligurii - Genui, Genoa oraz Sampdoria.

Piękne tło 88. derbów Genui (fot. zimbio.com)


Zacznijmy od samego początku - od nazwy. Mecz ten nazywany jest bowiem Derby della Lanterna. Lanterna w języku włoskim jest słowem oznaczającym latarnię. Chodzi o, pochodzącą z XII w., latarnię morską, która znajduje się na Via Milano w "dzielnicy" San Benigno (nie jestem do końca pewny, czy można nazwać to dzielnicą w takim sensie, w jakim rozumiemy to w Polsce - Genua podzielona jest na dziewięć municipi, te z kolei zawierają poszczególne quartieri; San Benigno to quartiere wchodzące w skład municipio Centro-Ovest) i jest jednym z symboli portowego miasta.

Zapewne zwróciliście Państwo uwagę - mnie też się to rzuciło w oczy, że były to raptem osiemdziesiąte ósme derby. Zaraz, chwileczkę - przecież Genoa to najstarszy, założony w 1893 roku, klub we Włoszech. Jak to jest, że mediolańskie derby dobijają powoli do trzysetnej potyczki a genueńskie nie? Ano, sprawa jest prosta. O Derby della Lanterna w rozumieniu dzisiejszym możemy mówić dopiero od czasów powojennych. Dopiero w roku 1946 powstaje bowiem Sampdoria. Wcześniej taki klub nie funkcjonował. Trudno wskazać, kto wówczas był głównym przeciwnikiem Genoi w regionie. Inne genueńskie kluby bowiem były tworami w większym lub mniejszym stopniu efemerycznymi - co chwila się pojawiającymi, to znów znikającymi z piłkarskiej mapy Włoch. Krótko wspomnę o dwóch najważniejszych - są to AC Sampierdarenese oraz Andrea Doria. Z połączenia sekcji piłkarskich obu tych klubów powstała dzisiejsza Sampdoria. Pierwsze w historii spotkanie Genoi i Samp z trybun obserwował Enrico De Nicola - ówczesny prezydent Włoch. Sami widzicie Państwo, jak wielkiej rangi to było wydarzenie.

Garść statystyk. Przed sobotnim meczem grano 87 razy. Mimo historii o pół wieku krótszej, Samp może się pochwalić większą ilością derbowych zwycięstw. Z murawy z tarczą schodzili 32 razy. Genoa odniosła zaś w swej historii 22 wygrane. 33-krotnie padał wynik remisowy. Mimo iż remis był wynikiem najczęściej powtarzającym się w historii genueńskich pojedynków, nie padł on od ośmiu ostatnich spotkań. Ciekawostką jest również fakt, iż jedynym zawodnikiem w historii Derby della Lanterna, który ustrzelił triplette jest, dobrze nam wszystkim znany, Diego Milito.

Wspaniała historia, cała otoczka wokół meczu, lecz w całym tym widowisku zabrakło najważniejszego - dobrego futbolu. Oglądając pierwszą połowę zaczynał się człowiek zastanawiać, czy na pewno ogląda dalej Serie A, czy też może nagle zmieniono mu kanał na transmitujący Scottish Premier League. Dużo walki, agresywnej gry, sporo przewinień. Mało było płynnej gry. Poczynania w środku pola przypominały bardziej bilard niż futbol na poziomie pierwszoligowym. Szczególnie rozczarowała Samp, która mimo obecności Pedro Obianga i Andrei Poliego, nie potrafiła uporządkować gry w środku. Do Genoi mam mniejsze pretensje w tej kwestii. Zimą pozbyli się tych, którzy chcą grać i pościągali takich, co to będą orać. Trudno oczekiwać od zespołu, którego środek pomocy składa się z Antonellego, Matuzalema i Kucki, żeby prowadził grę i w dodatku robił to sensownie. Królowali ci piłkarze, który najlepiej radzili sobie w roli tarana, czyli Lorenzo De Silvestri w Samp i Emiliano Morretti i Luca Antonelli w Genoi. O dziwo padła jednak bramka. Po kretyńskim faulu Kucki przed własnym polem karnym, z rzutu wolnego - pod skaczącym murem - uderzył Eder i piłka wpadła do bramki, odbijając się jeszcze od słupka, obok zdezorientowanego Sebastiena Freya. Druga część gry wcale nie była lepszym widowiskiem. Szczególnie blado wypadła Sampdoria, która oddała inicjatywę Genoi. Grifone ostatecznie zdołali wyrównać za sprawą Matuzalema, który - ni to strzałem, ni dośrodkowaniem do Borriello - pokonał Sergio Romero. W międzyczasie Samp stracili Andreę Costę, który dostał drugą żółtą kartkę. Niezbyt ciekawe widowisko - futbol bez grania w piłkę.

Jaka przyszłość czeka Genoę - to pytanie przewijające się coraz częściej. Punkty zgubiło Palermo, remisując z Bologną, wygrała Siena. To właśnie Toskańczycy są najbliżej utrzymania w najwyższej klasie rozgrywkowej i zapowiada się, że do Serie B zlecą kluby, które swego czasu wydawały się mieć potencjał na walkę o europuchary i stanie się zespołami górnej połówki tabeli pokroju Udinese. Niestety zarówno Genoa jak i Palermo zarządzane są w sposób kretyński - proszę wybaczyć mi dosadność. Degradacja do Serie B oznaczać będzie wielkie zmiany i całkowite przemeblowanie składu. Wszystko ze względu na nowe limity płac. Od przyszłego sezonu kontrakt zawodnika klubu drugoligowego nie będzie mógł być wyższy niż 300 tys. euro rocznie - 150 tys. podstawy i takaż sama kwota bonusów. Dla Genoi utrzymującej takich piłkarzy jak Juan Vargas, Sebastien Frey, Ciro Immobile, Matuzalem, Juraj Kucka czy Marco Borriello będzie to oznaczać całkowite rozsprzedanie. Reforma miała zmusić kluby do stawiania na wychowanków i młodzież oraz wyrównać szanse wszystkich klubów a także zadbać o ich finansową stabilność. Przepraszam bardzo, ale dbanie o to, by zapewnić płynność finansową nie powinna zajmować się federacja, lecz prezesi klubów. Jeśli nie potrafią tego zrobić, niech zrezygnują z funkcji. Jestem przekonany, że reforma Serie B powiększy, i tak dużą już, przepaść między pierwszą a drugą ligą. FIGC robi coś dokładnie odwrotnego niż angielskie FA, gdzie klubom spadającym do Championship wypłaca się jeszcze część pieniędzy (uzależnioną od tego, jak długo się dany zespół utrzymywał w Premiership) z praw telewizyjnych do Premier League. Wszystko po to, by zespoły, którym powinie się noga nie utknęły na zapleczu, żeby pomóc im utrzymać kadrę i nie doprowadzić do rozsprzedania piłkarzy. Dla Genoi i Palermo spadek może oznaczać dłuższy, niż jednoroczny pobyt w Serie B. 


W zupełnie innych barwach maluje się przyszłość Samp. Delio Rossi tchnął w zespół nowego ducha. Nie sądzę, by w najbliższym sezonie klubowi groziła walka o miejsce w rozgrywkach międzykontynentalnych, lecz powinni też spokojnie utrzymywać się z dala od strefy spadkowej. Blucerchiati mają w swoich szeregach kilku ciekawych piłkarzy, którzy powinni zadbać o to, by od czasu do czasu zagrać nieco bardziej spektakularne zawody. Wszystko, co prawda, wskazuje na to, że po sezonie odejdzie Mauro Icardi, lecz byłbym spokojny o jego następców. Coraz realniejsze wydaje się przedłużenie umowy z Simone Zazą - robiącym furorę na boiskach Serie B w barwach Ascoli, do którego jest wypożyczony. Mimo tego, że jego obecny klub broni się przed spadkiem do Serie C1, Zaza wpisał się 17-krotnie na listę strzelców. W obliczu odejścia Icardiego, być może udałoby się przekonać do pozostania jego rodaka - Maxi Lópeza, który mógłby wówczas zyskać więcej miejsca i w barwach Samp pojawiać się częściej. Z wypożyczenia do Empoli wróci inny ciekawy zawodnik - mający już za sobą nawet debiut w Serie A, Vasco Regini. W drugiej linii Delio Rossi korzystać będzie mógł z Obianga i Poliego - zawodników, jakby nie było, coś tam potrafiących. Warto będzie oglądać Samp w przyszłym sezonie, bo - mimo prawdopodobnego ubytku Icardiego - będzie czyją grę w jej barwach śledzić. 

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Squadra Azzurra: klasyk w Genewie i sparing o punkty

Państwo wybaczą opóźnienie. O La Nazionale nie pisałem nie dlatego, żem leniwy, lecz w obliczu takiej konfrontacji, jak ta z Brazylią należało podejść do kwestii poważnie - to wymaga czasu, rzecz jasna. Ostatecznie marzec podopieczni Cesare Prandellego zakończyli remisując 2:2 z Brazylią oraz ogrywając kopciuszka z Malty 2:0. Dziś zatem mecz z reprezentacją Kraju Kawy w pięciu punktach oraz krótko też o konfrontacji w ramach el. do Mundialu 2014.


Na przeciw siebie: Canarinhos i Squadra Azzurra (fot. zimbio.com)

Italia vs. Brasile


1. Brazylia zdeklasowana 2:2

Włosi, na płaszczyźnie samej gry, dosłownie zdeptali swoich rywali. Byli o klasę lepsi. Stąd też wynik remisowy pozostawia ogromny niedosyt. Squadra Azzurra - wyłączając te sytuacje, po których trafiała do siatki - stworzyła sobie w trakcie meczu jeszcze jakieś dziesięć - może jedenaście, może dwanaście okazji. Tym bardziej ogarniało mnie zdziwienie, gdy drużyna wydająca się być o półkę wyżej od Brazylii, schodziła do szatni z dwoma golami w plecy. Pierwsza stracona bramka to jakieś nagłe rozprężenie tyłów. Najpierw piłka zagrana w lukę - choć była to właściwie dziura tak ogromna, że można by na tych połaciach murawy pasać krowy - między Maggio i De Rossim, później fatalne zachowanie Bonucciego, który wygrał walkę o górną piłkę, lecz posłał futbolówkę wprost pod nogi niepilnowanego Freda. Przy drugiej bramce znów Italia złapana na zbytnim otwarciu się i rozwarciu szeregów i piłkę w siatce umieszcza Oscar. Przecież gdyby Włosi ze spokojem kończyli te okazje, które sobie wypracowywali, Canarinhos powinni wracać do domów z bagażem czterech - pięciu bramek. Remis ten, mimo iż tylko towarzyski, boli dotkliwie. I to mimo faktu, iż selekcjoner wykorzystał potyczkę w Genewie do sprawdzenia nie tylko jak prezentuje się grupa stanowiąca kręgosłup drużyny, lecz także do dania szansy pokazania się kilku mniej znaczącym piłkarzom.


2. Giaccherini za napastnikami

Dość zaskakująca była, moim zdaniem, decyzja Cesare Prandellego o powierzeniu roli trequartisty w systemie 4-3-1-2, bo takie ustawienie selekcjoner wybrał na mecz z Brazylią, Emanuele Giaccheriniemu. Nie mam pojęcia, jakie były przyczyny tego wyboru. Że Prandelli rezerwowego Juventusu ceni - rozumiem. Że chciał skorzystać z niego w tym meczu - ok, przełknę. Natomiast wystawienie Giaka przeciwko rywalowi formatu Brazylii za napastnikami, co w przyjętym przez selekcjonera ustawieniu, jest pozycją kluczową (jak bardzo - pokazał Milan grając tam, na początku sezonu, kompletnie zagubionym Boatengiem), jest dla mnie absolutnie niezrozumiałe. Gra Giaccheriniego potwierdza zresztą to, o czym piszę - na Brazylię to jest on za cienki w uszach. Początkowo miał duże problemy z utrzymaniem się przy piłce - na czym tracił oczywiście cały zespół, później zaś zniknął nam z oczu, snując się gdzieś między obroną a pomocą rywala. Skoro, przy absencji Marchisio, chciał Prandelli cofnąć Montolivo na pozycję mezz'ala ("pół-skrzydłowy" brzmi głupio, a w zapisie wygląda jeszcze gorzej, więc wybaczą mi Państwo makaronizm), mógł przecież w roli trequartisty obsadzić Alessandro Diamantiego - gracza ze świetnie ułożoną lewą nogą, potrafiącego zagrać niekonwencjonalnie, mającego podanie zarówno krótkie jak i długie, potrafiącego huknąć z dystansu. 

3. Debiut De Sciglio

Konfrontacja z Brazylią była niewątpliwie trudnym testem dla debiutujęcego Mattii De Sciglio. Spotkałem się z wieloma głosami, że młody obrońca Milanu spalił się psychicznie, nie podołał i rozegrał słaby mecz. Oglądając spotkanie ponownie, już na zimno, odniosłem jednak inne wrażenie. De Sciglio spisał się, w moim odczuciu, całkiem poprawnie. Umiejętnie wychodził spod pressingu rywali, dobrze się ustawiał i Dani Alves do spółki z Hulkiem - dobrze przecież tego dnia dysponowani - nie mieli z nim łatwego życia. Do tego pięknie i, co najważniejsze, czysto wytrącił Hernanesa z równowagi, gdy ten znalazł się w dogodnej sytuacji do pokonania Buffona. Cieniem na jego występie kładzie się jednak gol nr 2 dla Canarinhos, kiedy to jedno z jego niewielu wejść ofensywnych zaowocowało kontrą Brazylijczyków i spóźniony Mattia nie zdołał dogonić Oscara, który w efekcie wyprowadził piłkę, inicjując kontrę, oraz na samym końcu - dostawszy zwrotne podanie od Neymara - strzelił bramkę. Nie ma jednak mowy o błędzie De Sciglio przy pierwszym golu. Oglądając powtórki, widzimy że przejął on krycie wbiegającego napastnika drużyny przeciwnej i nie dostał wsparcia od Montolivo - który najpierw odpuścił Neymara, później zaś nie przejął Freda. De Sciglio skupiał się na robieniu rzeczy prostych i ostatecznie był to poprawny debiut, na tle klasowego przecież rywala.

4. Bohaterowie drugoplanowi

W drugiej połowie Prandelli zmienił ustawienie na 4-3-3, wprowadzając jednocześnie dwóch bocznych napastników. Po 45 minut dostali zatem El Shaarawy i Alessio Cerci. Il Faraone po raz kolejny potwierdził, że ma problem z grą przeciwko mocnym rywalom. Jeśli sięgniecie Państwo pamięcią wstecz i przypomnicie sobie takie spotkania jak np. pierwszy mecz derbowy z Interem, jesienne spotkanie z Juventusem czy konfrontacje z Barceloną, zobaczycie Państwo pewną prawidłowość - Stephen El Shaarawy przeciwko mocnym rywalom jest bezradny. Nie potrafi wygrać pojedynku 1 na 1, ma problemy z grą w ataku i skupia się głównie na pracy w defensywie. Oczywiście chwała mu za to, że ciężko haruje również w destrukcji, lecz nie zapominajmy, że graczy ofensywnych rozliczać należy głównie z tego, jak prezentują się w grze do przodu. Jasną rzeczą jest również, że El Shaarawy to jeszcze nie do końca ukształtowany gracz, który również złapał dołek formy w ostatnim okresie i nie należy z niego rezygnować. Mecz ten jednak potwierdza, że na dziś napastnik Milanu nie ma umiejętności ku temu, by w reprezentacji odgrywać pierwszoplanową rolę. Że nie jest materiałem na pierwszy skład, myślę, pokazał również Alessio Cerci. W tym, oczywiście, przypadku nikt nie oczekiwał, że skrzydłowy Torino zawojuje kadrę. Musiałem to jednak odnotować. Prandelli robił przegląd zaplecza, toteż na murawie pojawiali się tacy zawodnicy jak w/w Cerci, Antonelli z Genoi, Poli z Samp czy Gilardino i Diamanti z Bologni. Żaden z nich jednak nic wielkiego do gry nie wniósł.


5. Liderzy poszczególnych formacyj


Słówko o wiodących postaciach poszczególnych formacji. Ostatnimi czasy modne się stawało "nie dawanie punktów odniesienia" w grze rywalowi i włoscy trenerzy lubią tym zwrotem szastać. Ja jednak jestem zdania, że punkty odniesienia są kluczowe dla drużyny. Nie przeciwnej, lecz własnej. Punktami odniesienia są bowiem - w moim odczuciu - zawodnicy trzymający poszczególne formacje w ryzach a z kolejnych punktów odniesienia buduje się kręgosłup drużyny, to ich się "obudowuje" innymi zawodnikami tworząc zespół. Na lidera obrony wyrósł Andea Barzagli, który przeciwko Brazylii zagrał jak profesor. Ogromną pracę wykonano w Juventusie, przywracając mistrza świata z 2006 roku do piłkarskiego życia po okresie gry w Wolfsburgu. Obecnie Barzagli wydaje się być w życiowej formie. Przeciwko Brazylii zaprezentował się bezbłędnie, znakomicie odbierając futbolówkę i czytając grę. W pomocy postawiłbym na Daniele De Rossiego z Romy. Kiedyś nawet popełniłem zdanie, iż dla równowagi środka pola Azzurrich jest on ważniejszy od Andrei Pirlo. Capitan Futuro to gracz, którego nie sposób przecenić. Bardzo nowoczesny pomocnik, grający dobrze zarówno w fazie obronnej, jak i w ataku. Mecz zaczął jako prawy mezz'ala, by po zmianie ustawienia na 4-3-3 zagrać przed obroną. W widowiskowy sposób ubezpieczał tyły i dał sygnał do odrabiania strat, pakując piłkę do siatki po dośrodkowaniu El Shaarawiego z rzutu rożnego. Jeśli chodzi o pierwszą linię wybór jest prosty - Mario Balotelli. Piękny gol na 2:2 i ciężka praca. SuperMario zdaje się przekraczać Conradowską "smugę cienia", dojrzewając i biorąc na siebie większą odpowiedzialność za grę reprezentacji. Zapytany po meczu z Brazylią o notę, jaką by sobie wystawił, odpowiedział: "Oceniam swój występ na 6. Zmarnowałem zbyt wiele okazji". Balotelli jest kluczowy przy utrzymywaniu się przy piłce w fazie ofensywnej. 


Malta vs. Italia


Mecz z Maltą sam w sobie niezbyt godny uwagi. Włosi zagrali minimalistycznie - jak to mają w zwyczaju. Mieli gospodarze, co prawda, rzut karny i uderzenie w poprzeczkę zanotowane, lecz Italia, grając na zaciągniętym hamulcu, wymęczyła wynik 2:0 a strzelcem obu goli był Mario Balotelli. Spotkanie to godne jest uwagi z innej przyczyny. Wyjściowa jedenastka Azzurrich złożona była, po raz trzeci w historii, tylko z piłkarzy dwóch klubów. W tym przypadku byli to gracze Juventusu oraz Milanu. Poprzednie takie przypadki miały miejsce w czasach Grande Torino, w roku 1947. Wyjściowe ustawienie na Maltę wyglądało następująco: Buffon; Abate, Barzagli, Bonucci, De Sciglio; Marchisio, Pirlo, Montolivo; Giaccherini; Balotelli, El Shaarawy. 

Od redakcji #1

Od wczoraj (tj. 14 kwietnia 2013 roku) działa oficjalny profil bloga ilcalcioscritto.blogspot.com na popularnym portalu społecznościowym facebook.pl. Gorąco zapraszam do odwiedzenia go, polubienia oraz udostępnienia, coby zwiększyć grono odbiorców. Może wśród Państwa znajomych są również osoby ceniące sobie piłkę kopaną w wydaniu włoskim. 

Link do profilu mogą Państwo znaleźć tutaj oraz w menu po prawej stronie ekranu na stronie głównej bloga.

środa, 10 kwietnia 2013

Derby Rzymu na remis

Poniedziałkowy wieczór nie mógł upłynąć inaczej, niż pod znakiem Derby di Roma, więc o nich króciutko. Mecz z pewnością mógł się podobać. Było w nim wszystko. Piękny gol Hernanesa, zmarnowany rzut karny, wykorzystany rzut karny, czerwona kartka. Były popisy techniczne (siatki zakładane przez Tottiego czy "sombrero", którym uraczył nas Florenzi), akcje z obu stron i wyrównany mecz pełen walki. Co warte było odnotowania podczas derbowego starcia i jaki widok wyłania się z, opadłego po konfrontacji, kurzu - jeśli są Państwo ciekawi, zapraszam do dalszej części.

Hernanes - bezsprzecznie centralna postać poniedziałkowych derbów (fot. zimbio.com)

Rzut karny, który mógł być gwoździem do trumny dla Romy


Po pierwszej połowie wydawało się, że Roma nie ma czego szukać w tym spotkaniu. Lazio grało dobrze, agresywnie. Mądrze ustawiało się w obronie i czekało na okazję do kontrataku. Gdy zdecydowali się przycisnąć Giallorossich, ci byli kompletnie bezsilni, broniąc się rozpaczliwie przed tercetem Candreva - Hernanes - Lulić, który bombardował bramkę Marchettiego. Dominację Biancocelestich rozpoczęła się po objęciu prowadzenia. Do tej pory to Roma starała się prowadzić grę. Ten krótki okres zakończył jednak Hernanes, który - wypuszczony w bój przez Lulića - lewą nogą posłał piłkę do siatki, uderzając z ok. 25 metrów. Bramkę proszę sobie obejrzeć tutaj, jeśli ktoś nie widział. Roma była kompletnie stłamszona w środku. Kompletnie bezużyteczny był Bradley, niewidoczny Pjanić, Florenzi grał zrywami. Był jeszcze De Rossi, który został ściągnięty w 53 minucie gry. Gdyby to zależało ode mnie, nie ściągnąłbym Daniele. Wcale nie był najgorszy z kwartetu pomocników a jego umiejętności są tak duże, że w każdej chwili może przesądzić o wyniku meczu. Pan Andreazzoli zdecydował jednak inaczej. Wcześniej jednak mogło Lazio dobić rywala. Za zagranie ręką Marquinhosa podyktowany został rzut karny. Do piłki podszedł, oczywiście, Hernanes i... spudłował.

Rzut karny, który zrzucił Lazio do piekła


Mógł być Hernanes zawodnikiem tego meczu. Mógł dać swojej drużynie zwycięstwo. Zamiast tego dał... karnego Romie. W 55 minucie sfaulował Miralema Pjanića i arbiter gwizdnął przewinienie. "Jedenastkę" wykorzystał Totti. Od tej pory to Roma jest stroną dominującą. To Roma prowadzi grę, stwarza sobie sytuacje. Lazio nie może nic zrobić a w dodatku traci Biavę, który wyleciał za dwie żółte kartki. Aquilotti powinni... Właśnie - co powinni? Dziękować Bogu, że tego meczu nie przegrali? Pluć sobie w brodę, że go nie wygrali? Wszak równie dobrze, co Hernanes, losy pojedynku rozstrzygnąć mogli Lamela - gdyby skierował piłkę bitą z rożnego do bramki z metra, Totti - gdyby któryś z jego potężnych strzałów wpadł lub wreszcie Florenzi - gdyby jedno z potężnych uderzeń Il Capitano dobił, po tym jak piłkę "wypluł" Marchetti.

Warto odnotować...


... lepszą postawę Pjanića w drugiej połowie. Bośniak, po zejściu De Rossiego, grał głębiej. Częściej miał okazję być przy piłce i wykorzystać swoje umiejętności techniczne do tego, by pomóc drużynie. To właśnie on był faulowany przez Hernanesa - minąłby Brazylijczyka - w polu karnym Lazio. Wyraźnie w formie jest też Francesco Totti. Jednak to, że Il Capitano przeżywa kolejną już młodość i kolejny renesans, wiemy nie od tej kolejki. W drugiej części gry obudził się też Erik Lamela. Fantastyczne ma możliwości El Coco. Łatwość mijania rywali w grze Argentyńczyka naprawdę się podoba. To już obecnie jest czołowy gracz w Serie A, lecz za kilka lat będzie to fuoriclasse na miarę Stevana Jovetića.

Jeśli miałbym kogoś wyróżnić w szeregach Lazio, któż by to był? Zwykle śmieję się, że Biancazzurri to taki zespół, gdzie jest trzech - czterech od grania i reszta od biegania. Od grania z pewnością są Klose, Hernanes, Candreva i Ledesma. To jest kwartet, który coś tam potrafi więcej, niż "łeb w dół i biegnę przed siebie". Klose zagrał anonimowo. Kompletnie niewidoczny. Odpada zatem. Candreva zagrał bardzo dobry mecz. Szarpał prawą flanką, bardzo cenny gracz dla takiego zespołu jak Lazio, idealnie wpasowujący się w filozofię gry Aquilottich. Hernanes to istny dr. Jeckyl / mr. Hyde. Fenomenalna gra i piękny gol / spaprany karny i faul na karny dla rywala. Z Ledesmą to już w ogóle mam problem, bo według mnie to jest gracz, bez którego Lazio by sobie spokojnie mogło radzić i jako regista ustawiony przed obroną wypada blado na tle innych graczy, grających na tej pozycji w Serie A. Pisałem już na tym blogu o Riccardo Montolivo, pisałem o Andrei Pirlo, pisałem o Davidzie Pizarro. Ledesma ze skutecznością podań na poziomie 75% i trzema celnymi długimi piłkami w derbach nie ma co się z nimi równać. Oko cieszyła też gra Lulića.

Co dalej z rzymskimi zespołami?


Lazio gra na miarę maximum swoich możliwości. Zespół atletów z kilkoma piłkarzami wyżej nie wskoczy. Szczególnie, że naturalnym będzie pójście w górę - jeśli chodzi o jakość - Fiorentiny a formę prędzej czy później ustabilizują też Inter i Roma, który potencjał piłkarski mają większy. No i właśnie - Roma. Jeśli zarząd przestanie zatrudniać zwykłych głupków na stanowisku pierwszego trenera, to może z tego być kawał fajnej drużyny. Potencjał mają duży. Z przodu Lamela, Totti, Destro czy Osvaldo, w środku pola De Rossi, Pjanić czy Florenzi. Przecież dla takiego zespołu europuchary to obowiązek. 

sobota, 6 kwietnia 2013

U-21: dwie towarzyskie wygrane w marcu

Wróciły już ligi, wróciły europuchary. Ja tymczasem jeszcze bym chciał o reprezentacji, bo dobrze by było zamknąć ten temat. Zacznijmy od U-21 prowadzonej przez Devisa Mangię, która przygotowuje się do Młodzieżowych Mistrzostw Europy, które rozgrywane będą w czerwcu na izraelskich boiskach. W ramach tychże przygotowań Azzurrini najpierw pokonali Rosjan 2:0, później zaś rozprawili się z Ukrainą, wygrywając 1:0. Niby dwa zwycięstwa, a nie potrafię powstrzymać się przed krytyką. To dość znacząca cecha tej kadry.

Lorenzo Insigne strzelił gola Rosjanom po podaniu Riccardo Saponary (fot. zimbio.com)


Mangia i 4-4-2



Od razu zaznaczam, że widziałem jedynie mecz z Rosją. No i nie było to wielkie widowisko. Włosi wymęczyli, co prawda, zwycięstwo 2:0, ale jakie wnioski można wyciągnąć po tym meczu? Przede wszystkim dalej będę obstawał przy swoim - 4-4-2 pasuje do tej kadry jak pięść do nosa. Nie był to pierwszy mecz, w którym pomysł na grę ograniczał się do "weź kopnij tam do przodu, niech się martwią co z tym fantem zrobić". No i kopali. Do Immobile, do Gabbiadiniego i ci parę razy coś tam z piłką zrobili. Tyle, co mogli - wspomagani przez równie  ruchliwego, co niedokładnego w swoich zagraniach  Insigne. Jak takie granie na rympał wychodzi, gdy po drugiej stronie boiska stoi ktoś, kto potrafi mądrze grać w piłkę, to Państwo pamiętacie z meczu przeciwko Hiszpanii. Italia wówczas jak dzieci we mgle. Brak Włochom płynności w grze płaskim 4-4-2. Co tu się zresztą dziwić - na palcach jednej ręki można policzyć ekipy ten system stosujące. To zatem, że rozjeżdżają się poszczególne formacje złożone ze spotykających się od wielkiego dzwonu grajków, nie jest wielkim zaskoczeniem.

Znudzony bramkarz, niebiesko-czarna obrona i pomoc, która nie pomaga



Mecz ten ziewnięciem pewnie skwitowałby Francesco Bardi. Golkiper Novary nie miał bowiem okazji się wykazać. Parę zbłąkanych dośrodkowań złapał i tyle. Rosjanie nie zdołali przećwiczyć młodego bramkarza, nie potrafiąc oddać strzału w światło bramki. 

Osobny wątek stanowi obrona. Cały kwartet Donati - Bianchetti - Caldirola - Biraghi to zawodnicy, którzy wyszli z młodzieżowego sektora Interu. To ja się pytam - gdzie to dostosowanie się Nerazzurrich do Finansowego Fair Play? Logicznym byłoby stawianie na wychowanków. Szczególnie, gdy się ma jeden z najlepszych sektorów młodzieżowych w kraju. I wiecie Państwo gdzie grają najlepsi wychowankowie tego klubu? Wszędzie tylko nie w nim samym. Co więcej - gracze tacy jak Longo czy Livaja, widząc że w czarno-niebieskiej części Mediolanu gębą Morattiego krzyczy się o tym, że trzeba się do FFP dostosować, trzeba ciąć koszty i stawiać na młodzież, że Stramaccioni ma nieść ten kaganek oświaty a jednocześnie drugą ręką przygarnia się szrot, który przyzwoitym ligowcem był, ale parę ładnych lat temu, w postaci Rocchiego, czują pismo nosem i niespecjalnie się kwapią do tego, by wrócić do swej alma mater. W Interze obrona dziurawa jak szwajcarski ser a w młodzieżówce kwartet, co spod ich skrzydeł wyszedł. Paradne, doprawdy! 

Linia defensywna wypadła poprawnie. Boczni obrońcy grali, co prawda, nad wyraz zachowawczo, lecz jednocześnie bardzo uważnie z tyłu, gdzie dobrze radzili sobie z Czeryszewem i Smołowem, którzy - poza końcówką pierwszej połowy - nie mogli sobie pozwolić na nic. Na środku w oko wpadał z pewnością Matteo Bianchetti - najmłodszy z całej formacji (r. 1993). Bardzo dobrze się ustawiał i popisał się kilkoma naprawdę efektownymi wślizgami, które ratowały Azzurrinich. Będą mieli niezłą zagwozdkę w Interze, co z nim począć. Talentem chłopak jest obdarzony z pewnością, ale potrzebuje grać. W Serie B, w barwach Hellas rzadko znajduje miejsce w wyjściowej jedenastce. Nie jest to zresztą jedyny zdolny obrońca, który tam nie gra zbyt często. Ten sam problem zdaje się mieć, dwa lata od Bianchettiego starszy, wychowanek Milanu - Michelangelo Albertazzi. Osobny temat to Luca Caldirola - kapitan U-21 w tym meczu, który w przyszłym roku powinien być sprawdzony na poziomie Serie A. 

Do pomocników mam najwięcej pretensji. Kiepskie zawody - cenionego przeze mnie - Florenziego, który dosłownie przeszedł obok meczu. Anonimowy występ. O Insigne pisałem. Ciężko go ocenić - notę podnosi bramka i w całym tym marazmie drugiej linii to on był tym, któremu się chciało, który szukał gry i pokazywał się do podania. Z tym, że nie sposób przejść obojętnie wobec ilości jego strat i niedokładnych podań. Najwięcej Italia zyskała na zastąpieniu Florenziego Riccardo Saponarą. Odkąd ogłoszono, że od przyszłego sezonu będzie zawodnikiem Milanu, jego akcje zdecydowanie poszły w górę. Pomocnik Empoli rozruszał niemrawą linię pomocy i po jego wejściu Azzurrini zaczęli grać szybciej a sam Saponara zanotował asystę przy golu Lorenzo Insigne na 2:0. Jak widać, mój sceptycyzm wobec jego osoby, topnieje tym bardziej, im dłużej oglądam Riccardo a i statystyki w Serie B ma konkretne. Środek słabo. O ile Marrone wywiązał się ze swoich obowiązków tego, który ma odebrać i oddać piłkę bardzo dobrze (to on odebrał futbolówkę i posłał ją do Immobile przy okazji pierwszego gola) o tyle Fausto Rossi nie pokazał nic ciekawego. Żadnego podania uruchamiającego napastników, w destrukcji też średnio przydatny. Nic nie zmieniło wpuszczenie za niego Bertolacciego. Zresztą, co miało zmienić? Wychowanek Romy nie jest i nie będzie rozgrywającym. Jaki jest sens wpuszczania trequartisty w miejsce środkowego pomocnika w 4-4-2, wie chyba tylko Mangia. Efekt był taki, że - całkiem przecież niezły - Bertolacci snuł się po boisku, nie bardzo wiedząc co ma ze sobą zrobić. To już lepiej by było zestawić środek z dwóch "6" (jak to określa się w niemieckim futbolu), powiedzieć im "chłopaki, odpowiadacie za środek pola, macie mi tu ruskich za mordy trzymać - szczególnie naszych bocznych obrońców musicie asekurować - i harować na to, żeby sobie Insigne z Saponarą mogli pograć na spokoju, bez obawy o stratę". 

Immobile i Gabbiadini bez wielkiego wsparcia ze strony kolegów i tak ugrali bramkę. Nie przez przypadek zresztą w pierwszej połowie zagrożenie z ich strony to były strzały z dystansu - tak też zresztą padł gol Ciretto. Szkoda, że musieli grać sami ze sobą, bo ciężko we dwójkę rozmontować całą obronę. Paloschi na boisku zrobił jeszcze mniej. Bo co też mogła zrobić typowa "9" w stylu Pippo Inzaghiego, jak piłek nie dostawała? Nic. O ile Immobile jeszcze z piłką przy nodze potrafi coś zrobić, o tyle napastnik Chievo statystował przez cały okres swojej obecności na murawie.

Jakie będą MME?



Nie mam pojęcia, jak ten zespół wypadnie na MME. Materiał ludzki jest świetny. Nie ma tu graczy Primaver, jak to niedawno jeszcze bywało, tylko piłkarze, którzy grają już przynajmniej na poziomie Serie B. Niestety Mangia niezbyt potrafi skleić z tego kolektywu. Obawiam się, że w konfrontacjach z przeciwnikiem pokroju Hiszpanii, Niemiec czy Francji wypadnie to bardzo blado. Pomoc, jak nie działała przeciwko np. Irlandii, nie działała przeciwko Hiszpanii i teraz przeciwko Rosji, przecież nie zacznie nagle działać - tym bardziej, że Mangia nie widzi w tym żadnego problemu. Nie wiem doprawdy dlaczego tak wielkim zwolennikiem tego pana jest Arrigo Sacchi - nestor włoskich trenerów i koordynator techniczny reprezentacji młodzieżowych. Czy rację mam ja, mówiąc od dłuższego czasu, że Mangia się do tej roboty nie nadaje i na kartach historii zapisze się jako "n-ty zwolniony przez Zampariniego z Palermo" czy też p. Sacchi, pokaże przyszłość.