wtorek, 9 lipca 2013

Lazio się zbroi

Sezon zakończyli zdobyciem Coppa Italia, w finale pokonując swojego lokalnego rywala - Romę. Derbów w minionych rozgrywkach nie przegrali zresztą ani razu. W listopadzie tryumfowali, 3:2. Na wiosnę remis, 1:1, choć mieli kompletnie rozbitych Giallorossich na widelcu. Prowadzili i mieli karnego. Hernanes nie raczył był jednak trafić z wapna a Roma podniosła się była wówczas. Najważniejsze zwycięstwo odniesione zostało jednak 26 maja. Dawało bowiem nie tylko radość wygranej nad rywalem, lecz również puchar. Puchar Włoch konkretnie - przepustkę do gry w Lidze Europy, wyrzucając z niej jednocześnie... Romę. 

Pięknie to wszystko wygląda, lecz sezon ligowy Lazio zakończyło dopiero na pozycji siódmej, niedającej prawa do gry w europucharach. Zdarza się - ktoś mruknie. Ano, zdarza, ale trochę pewnie pana Petkovića i zarząd rzymskiego klubu to musiało rozczarować, zważywszy na fakt, że zespół przez dużą część sezonu był na miejscach gwarantujących grę nie tylko w Lidze Europy, lecz nawet w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Do tego w rzeczonej Lidze Europy zaprezentował się najkorzystniej z włoskich klubów. Pan Petković, przybysz ze Szwajcarii. Nienauczony. Nieobeznany. Nie wiedział, że te rozgrywki "się olewa". Sympatyczny Serb "nie olał", a że kadra wąska i pełna piłkarzy, którzy bazowali na "jeżdżeniu na dupie", to i w pewnym momencie brakło pary. No brakło, ale tu dotykamy, mili Państwo, drugiego argumentu, który decydował, że zawsze Lazio oglądałem raczej niechętnie - stylu gry. Zawsze miałem w pamięci ostatni widziany mecz Biancocelestich, wahałem się - obejrzeć, nie obejrzeć - i zawsze dopadała mnie myśl "no, trzeci zespół w tabeli, zobaczmy co oni tam prezentują". Pułapka gotowa. Lazio to gra: a) Hernanes do Klose; b) Lulić i Candreva szybko i często biegają po skrzydłach. Trzech od grania, siedmiu od biegania i szarpania. Trochę jak np. Bologna, Chievo i generalnie tego kalibru zespoły. 

Czytając moje narzekania pan prezes Claudio Lotito oraz pan Igli Tare - dyrektor sportowy - zdecydowali, że tak dłużej być nie może, że zrobić coś z tym trzeba. Że należy zacząć działać na rynku. Zakasali rękawy i zadziałali. Na pierwszy ogień poszło oczywiście domknięcie dealu z Santosem, czyli sprawa - niemalże już klepniętego w zimowym okienku - Felipe Andersona. Właściwie, to tym transferem przekonano mnie, że sieć scoutingu w Lazio mogłaby nie istnieć. Wystarczy, żeby dyrektor sportowy śledził uważnie, kogo media łączą z Milanem. Felipe Anderson miał bowiem, rok temu, być kluczem do sprowadzenia Robinho. Santos w rzeczywistości nie bardzo chciał oddawać młodego pomocnika, Milan nie bardzo chciał wykładać gotówkę na stół. Nie dogadano się ostatecznie i do akcji włączyło się Lazio. Jako żywo przypomina mi to telenowelę z Hernanesem, która trwała parę ładnych okienek transferowych. Milan już o krok, już leci załatwiać do Brazylii. Ostatecznie nic nie wychodziło. I tak w kółko. Po dwóch latach czczej pisaniny włoskich mediów, Hernanesa wzięli rzymianie. Co najśmieszniejsze transfer zamknął się w kwocie około 13 milionów euro, podczas gdy pisało się, że od Milanu żądano nawet 30. Już niebawem byli potencjalni gracze Rossonerich mogą siać postrach na włoskich boiskach występując w duecie. W jasnoniebieskim trykocie, rzecz jasna.

Pisałem o Lazio, że to zespół atletów z kilkoma piłkarzami i na wyższy poziom nie wskoczy. No to co postanowił tandem Lotito-Tare? Skoro z atletami się nie da, kupujemy piłkarzy. Lucas Biglia z Anderlechtu piłkarzem stołecznej drużyny, proszę bardzo. Transfer Argentyńczyka sprawia, że spiąć będzie się musiał Cristian Ledesma, który dotychczas jako regista pozostawał bez konkurencji. O Biglii mówiło się kiedyś jako o wielkim talencie. Gdy zapytałem o niego osobę obeznaną z argentyńskim futbolem, odpowiedział, że gość ma najgorszego agenta na świecie. Co prawda najpierw załatwił mu miękkie lądowanie w europejskiej piłce, lecz później Biglia miał kłopoty z opuszczeniem Belgii. Lazio zapłaciło za niego ok. 8 milionów euro, czyli równowartość klauzuli.

Przed Lazio nadal jednak pozostało trochę drogi do przebycia, jeśli chce dobić na stałe do czołówki włoskiej kopanej. Przede wszystkim należałoby wzmocnić środek obrony oraz pomyśleć nad alternatywami na boki. Do tego Lotito powinien dorzucić również napastnika, który byłby w stanie zluzować wiekowego już Miro Klose. Do rozwiązania pozostaje również kwestia przynależności klubowej Antonio Candrevy. Bardzo dobry sezon w barwach Biancocelestich zaowocował powołaniami do reprezentacji. Podczas Pucharu Konfederacji Candreva wykorzystał słabą dyspozycję rywali, Aquilaniego i El Shaarawiego i zaprezentował się na tyle dobrze, że w trakcie turnieju wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie i zakończył imprezę jako jej największy wygrany w ekipie Squadra Azzurra. W pamięci na długo pozostanie pewnie świetny mecz przeciwko Hiszpanom w półfinale brazylijskiego turnieju. Logicznym zatem jest, że wartość jego karty poszła w górę. Sęk w tym, że jej połowa nadal jest w posiadaniu Udinese, którego prezes nie zamierza się jej pozbywać, licząc że cena może jeszcze podskoczyć. Trudno zresztą odmówić prezesowi Pozzo głowy do interesów.

Marchetti; Konko, Cana, Biava, Radu; Biglia; Candreva, Hernanes, Felipe Anderson, Lulić; Klose. Robi wrażenie? Pewnie, że robi. Nawet na mnie i możliwe, że niedługo będę tu odszczekiwał słowa o prowincjonalnym pomyśle na grę rzymskiego zespołu. 

1 komentarz: