Sobotni mecz na stadionie olimpijskim w Turynie był konfrontacją wyczekiwaną. Oczywiście, o godzinie 18 rozgrywane były Derby d'Italia na mediolańskim San Siro, lecz na deser powtórnie w barwach Milanu zagrać miał Kakà. Transfer last-minute, ostatni puzzel w układance, która układała się w obraz drużyny Massimiliano Allegrego w zmienionym systemie gry na 4-3-1-2 z Brazylijczykiem w roli "10" za plecami dwóch napastników. Milan na brak trequartisty cierpiał odkąd Kakà odszedł do Madrytu i teraz oto miał tryumfalnie wrócić do domu a Rossoneri mieli nawiązać do czasów, gdy święcili tryumfy. Tak się nie stało.
Słówko jednak o Torino. Nestor wśród włoskich trenerów, Giampiero Ventura, od sezonu 2013/14 zaproponował bowiem nowe ustawienie swojego zespołu w związku z odejściem dotychczasowego kapitana, reprezentanta Italii, Angelo Ogbonny. Torino porzuciło 4-4-2 (lub 4-2-4 jak, nie wiedzieć czemu, rozpisywali to włoscy dziennikarze) i przeszło na grę trójką obrońców. W bramce zagrał zatem Padelli, w obronie tercet Glik - Bovo - Moretti. Po bokach grali Darmian i D'Ambrosio - do niedawna po prostu boczni obrońcy, dziś wahadłowi - w środku pomocy Brighi, Vives i, wypożyczony z Napoli, Omar El Kaddouri a w ataku Ventura postawił na wychowanka Juventusu, Ciro Immobile oraz Alessio Cerciego - największą obecnie gwiazdę Toro.
Allegri zmagać się musiał z plagą kontuzji, szczególne problemy mając ze skompletowaniem formacji obronnej. Operację przeszedł bowiem De Sciglio a kontuzjowani są również Bonera (od dłuższego czasu), Silvestre oraz Abate. Ponadto toskański trener znów na ławce posadził Andreę Polego (będącego chyba w najwyższej, obok De Jonga, dyspozycji z pomocników Milanu) oraz Alessandro Matriego. Z powodu kontuzji wypadł również El Shaarawy, więc w podstawie wyszedł Robinho. Całość prezentowała się następująco: Abbiati; Zaccardo, Zapata, Mexes, Emanuelson; Montolivo, De Jong, Muntari; Kakà; Robinho, Balotelli.
Milan zagrał dramatycznie źle. Po występach z Cagliari i PSV wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, że drużyna wskakuje na właściwe tory a do tego przybycie Kaki wniosło nowe pokłady entuzjazmu. Tymczasem na Olimpico Rossoneri powtórzyli wszystkie błędy z Werony. Znów byli ospali, znów ślamazarni. Trudno napisać o grze gości cokolwiek nowego. To po raz kolejny był Milan jaki pamiętamy z poprzedniego sezonu, z wielu meczów jeszcze poprzedniego a nawet z końcówki kadencji Carlo Ancelottiego. Milan, który zdaje się wychodzić na boisko za karę, grający na stojąco. Jak zagrał Kakà, który miał wnieść nową jakość? Cóż, jeśli ktokolwiek liczył na to, że cztery lata w Madrycie podziałały na Brazylijczyka jak zimowy sen, jak hibernacja i zawodnik wróci taki, jakiego go pamiętamy z czasów przed odejściem, to właściwie się nie pomylił. Nie oznacza to jednak, że rozegrał on olśniewające zawody - wręcz przeciwnie. Mówiąc o Kace pamięta się gracza, który właściwie w pojedynkę zatargał Milan do ateńskiego finału Champions League, lecz mało kto pamięta, że po roku 2007 spędził on w Mediolanie jeszcze dwa lata i że przez ten czas grał właśnie tak, jak w sobotę. Wrócił "stary Kakà"? Owszem, ten z 2008 roku - stłamszony, mało dynamiczny, niegroźny i mający problemy ze zdrowiem. Mecz z Torino zakończył w 70', gdy zmienił go Birsa.
Krótko też o Mario Balotellim. Czarnoskóry snajper znów pokazał swoje gorsze oblicze. Zagrał słaby mecz, zmarnował dwie wyśmienite okazje i po raz kolejny bardziej niż na grze w piłkę skupiał się na walce wręcz z obrońcami, szukaniem fauli, dyskusją z arbitrem. Przykro się to ogląda. Na szczęście nie ma w zwyczaju marnować rzutów karnych i zdołał ustalić wynik w 97' na 2-2.
Krótko też o Mario Balotellim. Czarnoskóry snajper znów pokazał swoje gorsze oblicze. Zagrał słaby mecz, zmarnował dwie wyśmienite okazje i po raz kolejny bardziej niż na grze w piłkę skupiał się na walce wręcz z obrońcami, szukaniem fauli, dyskusją z arbitrem. Przykro się to ogląda. Na szczęście nie ma w zwyczaju marnować rzutów karnych i zdołał ustalić wynik w 97' na 2-2.
O innych antybohaterach w szeregach Milanu chyba nie ma sensu pisać. Nikt bowiem nie spodziewał się, że Zaccardo (gol D'Ambrosio na jego konto) jest w stanie zagrać na wysokim poziomie. Robinho przecież już od kilkunastu miesięcy udowadnia, że do grania w piłkę na wysokim poziomie nijak się nie nadaje i nie zmieniają tego gole na treningach z początku przygotowań. Dość jasne jest też, że Zapata przez pół poprzedniego sezonu szukał formy, by przez wakacje gdzieś ją zgubić. Warto by było napisać coś o pozytywach. Bardzo dobrą zmianę - już po raz drugi - dał Alessandro Matri. Widać było, że bardzo się starał, szukał wolnych przestrzeni (wychodzi na to, że sporo racji miał pewien sympatyk Juve, który twierdził, że jest to napastnik z najlepszym wyjściem na pozycję w kadrze Bianconerich) oraz dwukrotnie otwierał Balotellemu drogę do bramki Padellego. Nie po raz pierwszy również dobrze spisał się Andrea Poli. Gol w Weronie, gol z PSV, do tego duża ruchliwość i chęć do gry. Gdyby każdy z pomocników Milanu grał tak, jak były zawodnik Sampdorii, może pomysły Allegriego na środkową linię złożoną z box-to-boxów miałby jakiś sens. Pod koniec meczu to właśnie on wykorzystał błąd Pasquale i dał Rossonerim karnego na wagę punktu.
Zaskoczyła mnie postawa Torino. Nie sądziłem, że ten zespół pod wodzą Ventury jest w stanie zagrać tak odważnie, tak widowiskowo i tak ofensywnie, jak w sobotę. Granatę kojarzyłem raczej z murowaniem środka i długimi podaniami do wybiegających skrzydłowych (wówczas Cerciego i Santany) oraz napastników. Tymczasem Toro piłkarsko było drużyną od Milanu lepszą. Grali szybciej, grali dokładniej, no i mieli w swoich szeregach fenomenalnego Alessio Cerciego. Na koncie asysta oraz gol a do tego masa wygranych pojedynków 1 na 1 i rajdów. Definitywnie najlepszy na boisku, man of the match. Jeśli kiedykolwiek miałem (a miałem!) wątpliwości co do klasy wychowanka Romy, po tym meczu zostały one rozwiane. Cerci to absolutnie fuoriclasse, gracz którego nie wstyd pokazać na arenie międzynarodowej. Coraz lepiej wygląda też jego partner z ataku, Ciro Immobile. Poprzedni sezon spisany na straty w Genoi. W sobotę asystował Cerciemu, ale również sam stanowił zagrożenie. Może jednak talent byłego reprezentanta włoskiej młodzieżówki nie pójdzie na zmarnowanie i Torino będzie portem, w którym zakotwiczy na dłużej, odbudowując się piłkarsko. Oby, tego mu należy życzyć.
Graczem, który jednak najmilej mnie zaskoczył był Omar El Kaddouri. Swego czasu było o nim dość głośno. Kolejni dziennikarze zachwycali się talentem młodego ofensywnego pomocnika, grającego wówczas w Serie B w barwach Brescii. Ba, pod swoje skrzydła wziął go nawet Mino Raiola, który umieścił go później w Napoli. Pod Wezuwiuszem młody Marokańczyk nie mógł jednak liczyć na regularne występy i władze Azzurrich zdecydowały się wysłać go na wypożyczenie. Tak trafił do Torino. Słyszałem oczywiście, że to świetnie wyszkolony technicznie zawodnik, że ma potencjał. Nie sądziłem jednak, że jest on w stanie zagrać tak dojrzałe pod względem taktycznym zawody, że tak dobrze radzi sobie w defensywie. Jeśli Ventura będzie dalej nad nim pracował i rozwijał go w tym kierunku, może pomóc mu się stać naprawdę bardzo dobrym (i kompletnym) pomocnikiem.
Torino może mieć pretensje do samych siebie, że tego meczu nie udało im się wygrać. Mieli rozbity Milan na tacy, mieli wynik 2-0. Wystarczyło to dowieźć do końca. Tymczasem Ventura ściągnął lidera, Cerciego a Rossoneri za punkt mogą dziękować niebiosom. Najpierw kuriozalny gol Muntariego, później rzut karny wykorzystany przez Balotellego. Złośliwi pewnie powiedzą, że znów arbiter ciągnie mediolańczyków za uszy, lecz - czy się to podoba czy nie - Pasquale faulował Polego. Ironiczne "rigore per il Milan" nie ma więc żadnego uzasadnienia. Choć we Florencji pewnie usłyszą Państwo coś innego.
Zaskoczyła mnie postawa Torino. Nie sądziłem, że ten zespół pod wodzą Ventury jest w stanie zagrać tak odważnie, tak widowiskowo i tak ofensywnie, jak w sobotę. Granatę kojarzyłem raczej z murowaniem środka i długimi podaniami do wybiegających skrzydłowych (wówczas Cerciego i Santany) oraz napastników. Tymczasem Toro piłkarsko było drużyną od Milanu lepszą. Grali szybciej, grali dokładniej, no i mieli w swoich szeregach fenomenalnego Alessio Cerciego. Na koncie asysta oraz gol a do tego masa wygranych pojedynków 1 na 1 i rajdów. Definitywnie najlepszy na boisku, man of the match. Jeśli kiedykolwiek miałem (a miałem!) wątpliwości co do klasy wychowanka Romy, po tym meczu zostały one rozwiane. Cerci to absolutnie fuoriclasse, gracz którego nie wstyd pokazać na arenie międzynarodowej. Coraz lepiej wygląda też jego partner z ataku, Ciro Immobile. Poprzedni sezon spisany na straty w Genoi. W sobotę asystował Cerciemu, ale również sam stanowił zagrożenie. Może jednak talent byłego reprezentanta włoskiej młodzieżówki nie pójdzie na zmarnowanie i Torino będzie portem, w którym zakotwiczy na dłużej, odbudowując się piłkarsko. Oby, tego mu należy życzyć.
Graczem, który jednak najmilej mnie zaskoczył był Omar El Kaddouri. Swego czasu było o nim dość głośno. Kolejni dziennikarze zachwycali się talentem młodego ofensywnego pomocnika, grającego wówczas w Serie B w barwach Brescii. Ba, pod swoje skrzydła wziął go nawet Mino Raiola, który umieścił go później w Napoli. Pod Wezuwiuszem młody Marokańczyk nie mógł jednak liczyć na regularne występy i władze Azzurrich zdecydowały się wysłać go na wypożyczenie. Tak trafił do Torino. Słyszałem oczywiście, że to świetnie wyszkolony technicznie zawodnik, że ma potencjał. Nie sądziłem jednak, że jest on w stanie zagrać tak dojrzałe pod względem taktycznym zawody, że tak dobrze radzi sobie w defensywie. Jeśli Ventura będzie dalej nad nim pracował i rozwijał go w tym kierunku, może pomóc mu się stać naprawdę bardzo dobrym (i kompletnym) pomocnikiem.
Torino może mieć pretensje do samych siebie, że tego meczu nie udało im się wygrać. Mieli rozbity Milan na tacy, mieli wynik 2-0. Wystarczyło to dowieźć do końca. Tymczasem Ventura ściągnął lidera, Cerciego a Rossoneri za punkt mogą dziękować niebiosom. Najpierw kuriozalny gol Muntariego, później rzut karny wykorzystany przez Balotellego. Złośliwi pewnie powiedzą, że znów arbiter ciągnie mediolańczyków za uszy, lecz - czy się to podoba czy nie - Pasquale faulował Polego. Ironiczne "rigore per il Milan" nie ma więc żadnego uzasadnienia. Choć we Florencji pewnie usłyszą Państwo coś innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz